“Nawyk samodyscypliny” Neila Fiore to książka, które była dla mnie ogromnym rozczarowaniem, a jednocześnie – sporym odkryciem. Kolejny raz przekonałam się, aby nie oceniać lektur po okładce – na szczęście tym razem, wyszło mi to na dobre. Sprawdź, dlaczego!
Muszę przyznać – nieco ze wstydem – że po książkę “Nawyk samodyscypliny – jak zaprogramować swojego wewnętrznego stróża”, autorstwa Neila Fiore, sięgnęłam z czystej pokusy, by jeszcze trochę podkręcić -swoją produktywność- swój pracoholizm. Przeglądając katalog na Legimi, od razu zainteresowała mnie ta wymowna okładka, pięknie prezentująca… kij baseballowy! Pomyślałam:
No konkret! Jeśli te rady z książki faktycznie mają podziałać jak uber-skuteczna marchewka, to mogę zostać osiołkiem, który je przetestuje!
Pobieżne przejrzenie recenzji w sieci tylko nakręciło moją ciekawość – sporo dobrych opinii, mało szczegółów. Musiałam je zatem poznać!
Książkę “wciągnęłam” dosłownie w mgnieniu oka i muszę przyznać, że… mocno rozminęła się z moimi oczekiwaniami. Ba! Treść zupełnie odbiega od tego, czego możemy się spodziewać po okładce! A ponoć mądrości ludowe mówią, że ocenianie książki po okładce bywa bardzo mylące… 😉 Mimo to uważam, że ta pozycja jest wręcz doskonała, a sam tytuł i okładka okazały się być skuteczną pułapką na homo sapiens aspirujących do zostania “jeszcze lepszymi pracoholikami”. Cieszę się że dałam złapać się na tę przynętę, ale mam nadzieję, że Wy sięgniecie po “Nawyk samodyscypliny” z zupełnie bardziej ludzkich pobudek 🙂
Zobacz też: Co daje czytanie książek i jak znaleźć na to czas? >>
“Nawyk samodyscypliny” – o czym (nie) jest ta książka?
Zakładałam, że “Nawyk samodyscypliny” będzie lekturą, w której przeczytam o tym, jak wprowadzić w swoje życie jeszcze więcej rygoru. Po jej przeczytaniu przecież miałam zostać prawdziwym ninja samodyscypliny, który bezwzględnie radzi sobie z zadaniami i brawurowo rozprawia się z prokrastynacją. A tutaj co? Podejście autora do samodyscypliny jest w tym przypadku ZDECYDOWANIE INNE!
Chcesz sobie wychodować tego wewnętrznego stróża? Ok, ale w takim razie:
- zmień swój mindstet – przestań podchodzić do zadań na zasadzie “muszę to zrobić!”, bo stawiasz siebie w roli ofiary. Trochę na zasadzie “muszę, ale wcale przecież nie chcę tego robić”. Wskazówka: zamień “muszę” na “chcę / wybieram”.
- dziel projekty na jak najmniejsze elementy – w przeciwnym razie możesz przeciągać w czasie rozpoczęci działania nad nimi ze względu na… strach. Boimy się dużych, wymagających wyzwań, dlatego – często w obawie przed porażką – odwlekamy pracę nad nimi tak długo, jak to możliwe. Podzielenie projektu na mniejsze elementy, a ich na drobne zadania, pozwala skupić się na tym, co najważniejsze, czyli progresie. Jak pisze autor:
“Zastąp wyrażenie „Ten projekt jest zbyt duży i ważny” wyrażeniem „Mogę wykonać jeden mały krok”. - nie musimy być perfekcyjni – chociaż bardzo często o tym zapominamy. Dążenie do perfekcji sprawia, że nie skupiamy się na tym, by PO PROSTU wykonać zadanie. Helloł, musi być perfekcyjnie! A właśnie, że nie. Jak to mawiała moja świętej pamięci babcia – musi to na Rusi, w Polsce – jak kto chce. Więc jeśli chcesz, żeby było skutecznie, to daj sobie spokój z tym perfekcjonizmem.
- znajdź (i zarezerwuj sobie!) czas na rozrywkę – to chyba największe zaskoczenie w tej książce. Bo jak to? Samodyscyplina, kij baseballowy na okładce, a tu mi pan Fiore karze planować w kalendarzu czas wolny? Ano tak, a co najlepsze – to właśnie zadanie było u mnie jednym z game-changerów. W natłoku zadań, pracy i mnóstwa spraw na głowie, jak dotąd zawsze starałam się upchać w kalendarzu po prostu jak najwięcej rzeczy do zrobienia. Zapominałam tylko o tym, że jestem jednak ciągle człowiekiem (przynajmniej do momentu, kiedy jakoś nam się nie wyklaruje sytuacja z Neuralinkiem ;)) i nie mogę w nieskończoność skracać sobie czasu na sen, odpoczynek czy inne, zupełnie przyziemne i ludzkie czynności. Podejście, w którym to od wrzucenia w kalendarz i “zablokowania” go na takie właśnie sprawy (z dużym naciskiem na odpoczynek i rozrywkę) sprawia, że w końcu realnie widzimy, ile tego czasu w ciągu dnia czy tygodnia nam zostaje. I szczerze – niekiedy ta świadomość bywa wręcz miażdżąca. Daje nam to jednak realny ogląd sytuacji i pozwala bardziej realistycznie określić w czasie terminy dla tego, co w naszej pracy powinno być priorytetem. W konsekwencji po prostu mamy zdecydowanie mniej czasu do zmarnowania… 😉 Dodatkowo czas na odpoczynek i rozrywkę to pewna forma nagrody za zrealizowaną pracę. Win-win. Spryciarz z pana, panie Fiore!
Jednym z ciekawszych narzędzi opisywanych w książce “Nawyk samodyscypliny”, które od razu wdrożyłam u siebie, jest właśnie odwrotny harmonogram, ale jego omówienie to dobry materiał na osobny wpis. Główne zasady pracy z nim zakładają (w skrócie) dodanie do kalendarza i “zablokowanie” czasu na takie sprawy, jak:
- czas na posiłki, sen, spotkania itp.
- czas na szeroko pojętą rozrywkę, czyli odpoczynek, spotkania ze znajomymi, książki, czas wolny i wszystko to, co robimy po prostu dla własnej przyjemności
- czas na trening, siłownię, jogę, medytację czy cokolwiek, co robimy i jest związane z daniem o nasze zdrowie
- czas na zajęcia rutynowe, jak np. dojazd do biura , badania, wizyty u lekarza
Wszystko po to, aby jak najbardziej urealnić ogląd na to, jaką ilością czasu dysponujemy faktycznie. Ważną kwestią jest także działanie w blokach i nieprzerwana praca przynajmniej przez 30 minut. Wiem, że niekiedy pół godziny spokoju, aby zająć się konkretnym zadaniem to prawdziwy luksus (pozdrawiam pracujące mamy, lub Project Managerów wpychanych co chwilę w projektowe pożary), ale z drugiej strony jest to także tak mały przedział czasowy, że ciężko też po prostu nie spróbować.
Pamiętaj, że zawsze możesz po prostu na te 30 minut włożyć wyciszające słuchawki, włączyć w telefonie tryb samolotowy lub zamknąć się w pokoju i zostawić na drzwiach karteczkę “Nie przeszkadzać, bo pogryzę – będę za pół godziny”… (ostatnia metoda może nie jest dosyć dyplomatyczna, ale zapewniam, że skuteczna).
Jeśli wytrwasz w dyscyplinie nieprzerwanej pracy, będziesz rzeczywiście wiedzieć, że pół godziny zapisane w Odwrotnym harmonogramie przedstawia efektywną pracę, a nie wyprawy po chipsy ziemniaczane i rozmowy telefoniczne. Dzięki coraz większym osiągnięciom pojawi się poczucie dumy i zaufania do siebie jako człowieka czynu.
Neil Fiore
“Nawyk samodyscypliny” – dla kogo jest ta książka?
Jeśli tak jak ja jeszcze kilka tygodni temu, chcesz stać się lepszym pracoholikiem i znaleźć dodatkowy czas na kolejne zadania, to… zdecydowanie Ci tej książki nie polecam. Wait! A jednak nie, czytaj bez zastanowienia! Mi ta lektura pomogła otworzyć oczy i dostrzec, jak bardzo zafiksowałam się w swoich działaniach na tym, by maksymalizować produktywność, a zyskany czas poświęcać na… kolejne zadania. Ale czy o to właściwie chodzi w życiu? No niezupełnie… Jeśli jeszcze sobie tego nie uświadamiasz, czytaj i podziel się ze mną koniecznie swoimi wnioskami.
Jeśli natomiast chcesz faktycznie zmienić swoje nawyki i podejść do tematu planowania swojego czasu holistycznie – czyli znaleźć przestrzeń nie tylko na pracę, ale także na “życie”, to serdecznie Ci ją polecam. Autor “Nawyku samodyscypliny” świetnie rozprawia się w książce z największymi uprzedzeniami i przekonaniami, które stopują nas przed działaniem, a także daje realne narzędzia, dzięki którym możemy po prostu zacząć skutecznie działać.
Ta książka również może Cie zainteresować: 12-tygodniowy rok – recenzja książki >>