Stałam się paperless zanim w ogóle poznałam to słowo. Dziś dzielę się z Wami swoją historią – maniaczki artykułów piśmienniczych, która od dzieciaka kocha książki, notesy i wszelkie pisadła, a jednak wymieniła je na… kawałek plastiku i szkła… Jak do tego doszło? Sami sprawdźcie!
Dzisiaj śmiało mogę powiedzieć, że większość mojego życia, twórczości, pomysłów czy rozrywki przechowuję w dwóch podręcznych urządzeniach. Jednym z nich jest Kindle – dobrze znany zapewne wszystkim czytnik ebooków. Drugim – iPad Pro z podręcznym rysikiem (Apple Pencil) i klawiaturą Smart Keyboard Folio, która jednocześnie pełni rolę ochronną. Dla przyzwoitości i dokładności pasowałoby tutaj również wymienić smartphone czy Macbooka – nie o same urządzenia jednak mi chodzi, a o możliwości, jakie dzięki nim zyskałam. Tyle mi wystarcza (czasem aż nadto) aby dumnie (i zupełnie niepotrzebnie) przypinać sobie łatkę „paperless lifestyle”. Lol. Zacznijmy jednak od początku.
Przemyśl. Małe, przygraniczne miasteczko kilkanaście kilometrów od granicy z Ukrainą. Mamy właśnie upalne, sierpniowe popołudnie ’97. Ja, wraz z moimi rodzicami, paraduję za rękę jedną ze starych uliczek tego sennego miasta i rozmawiam z przejęciem o tym, że już za kilka tygodni pójdę do „zerówki”. Ekscytował mnie ten nowy rozdział, jaki właśnie miał się rozpocząć w moim życiu. Nie sądziałam jednak, że już za moment moim oczom ukaże się coś, co swoją wspaniałością przebije nawet początek szkolnej kariery.
Dacie wiarę?
Tak oto, niczego nieświadoma, 6-letnia ja wchodzę z rodzicami po raz pierwszy w życiu do sklepu papierniczego. TAKIEGO Z PRAWDZIWEGO ZDARZENIA. Dziesiątki wzorów zeszytów, różnorodne bloki rysunkowe, bibuły, brystole, notatniki, papier kolorowy i cała ściana przyborów do pisania, kredek, flamastrów, farb i innych papierniczych cudowności. Oniemiałam na ten widok.
W taki oto sposób rozpoczęła się moja miłość do papieru. Każdy kolejny rok (czy to szkolny, czy kalendarzowy) był idealną okazją do zakupu kolejnego kalendarza lub planera. Moje notatki szkolne zawsze budziły zachwyt nauczycieli i zazdrość koleżanek. Grubaśny, kilkuset-stronnicowy zeszyt w formacie A4, który kolekcjonował moje notatki z 3 lat rozszerzonej historii w LO (pozdrawiam ludzi z przemyskiego Słowaka!) pomógł po mojej maturze jeszcze niejednemu licealiście w przygotowaniu się do egzaminu dojrzałości (podobno).
Nowy zeszyt czy planer były dla mnie zawsze swoistym nowym początkiem. Niezapisaną kartą, w której zrodzić się mogą niestworzone plany, historie czy koncepcje. Jakim cudem zatem dziś jestem paperless i wystarczy mi kawałek plastiku i wyświetlacza?!
Ciężar papieru
Studia były okazją nie tylko do poznania (przed)smaku dorosłego życia, ale także – do ostrego zakuwania. Być może studia prawnicze kojarzą Wam się z przemądrzałymi podrostkami, którzy przy piwie cytują przypadkowo zapamiętane na wykładzie paragrafy i snują wizję swojej kariery w rejonowej prokuraturze. Cóż, poza takimi atrakcjami, musieliśmy także dźwigać ze sobą na zajęcia spore tomiska kodeksów, skryptów, komentarzy czy kserówek. To właśnie wtedy po raz pierwszy zaświtał mi diabelski pomysł, aby ulżyć nieco Lasom Amazońskim i swojemu kręgosłupowi i zamienić w swojej torebce kodeksy na laptopa.
Bum! Przechytrzyłam system! Pierwszy krok ku paperless.
Studia to także czas przeprowadzek. W swojej „karierze” zaliczyłam ich sporo i w takiej sytuacji pieczołowicie kolekcjonowane stosy kryminałów, thrillerów, biografii i albumów oraz podręczników o fotografii okazał się uroczym, jednak przygniatającym ciężarem. Dodatkowo, studenckie mieszkania rzadko kiedy cierpią na nadmiar wolnego miejsca. Bardzo często są to po prostu budżetowe klitki – wszak studentowi niewiele do szczęścia potrzeba 😉 Tak oto postanowiłam, że pieniądze z pierwszych freelancerskich zleceń przeznaczę na czytnik ebooków. Droga ku paperless – krok drugi.
Co zabierzesz ze sobą na drugi koniec świata?
Prawdziwą moc podejścia paperless poznałam w latach 2017-2019. Te lata w niczym nie przypominały poprzednich. Zaczęłam pracę w dziale Customer Success w software housie, który wykonywał projekty dla startupów i korporacji z całego świata. Tak oto musiałam np. godzić jednego dnia rozmowy statusowe z zespołami z Australii, Austrii, Polski i Doliny Krzemowej. To samo w sobie było sporym (i świetnym!) wyzwaniem, a przy tym wymagał nie lada organizacji. Musiałam mieć ZAWSZE WSZYSTKO pod ręką.
Zaczęły się podróże – z pracy, z GDG, z Google. W pewnym momencie średnio 1-2 razy w miesiącu GDZIEŚ leciałam. Warszawa, Szczecin, Gdańsk, Wilno, Madryt, Praga, Frankfurt, San Jose, Monachium, San Francisco, Singapur… Możliwość zabrania WSZYSTKICH niezbędnych dokumentów i informacji ze sobą nawet na drugi koniec świata (i to w bagażu podręcznym) stało się po prostu koniecznością. To właśnie wtedy pokochałam miłością wielką swojego Kindle, który towarzyszył mi w wielu samotnych podróżach (np. do Azji) i przestałam szydzić z „emejzingu” Apple, doceniając, że MacBook w moim podręcznym plecaku waży tyle, co nic (a jego bateria starcza praktycznie na cały lot do Stanów).
To właśnie wtedy świat paperless pochłonął mnie – chociaż jeszcze nie w całości.
Kreatywność w cyfrowym wydaniu
Elastyczny kalendarz w lekkim urządzeniu, zawsze przy mnie. Notatki i dokumenty oraz niemal cała osobista biblioteka (a nawet więcej – dzięki usłudze Legimi). Takie podejście było niezwykle wygodne i pomocne, jednak w całej tej układance ciągle jeszcze nie pasował mi jeden istotny element. Co bowiem z moimi szkicami i odręcznymi notatkami? Wprawdzie można je archiwizować np. za pomocą zdjęć czy Google Keep, ale ciężko je potem edytować – zwłaszcza cyfrowo.
W tak zwanym „międzyczasie” pożegnałam pracę w dziale Customer Success i zaczęłam przygodę z zarządzaniem marketingowym oraz wykonywanem zleceń na własny rachunek po godzinach. Jak zapewne się domyślacie (lub widzicie to czasem na moim Instagramie lub storiskach) moja praca wymaga sporo zaangażowania także w proces kreatywny. To właśnie z tego względu sporo szkicuję, kreślę, notuję i dzielę się tymi plikami z zespołem (np. grafików).
Ponadto podejście paperless sprawiło, że jednak ze sporą tęsknotą spoglądałam na instagramowe profile lubujące się w bullet journal. Wiem, że to podejście nie dla mnie – żyję bardzo dynamicznie, a przy tym jestem cholerną perfekcjonistką, więc mój kalendarz, czy system zarządzania zadaniami muszą dawać mi możliwość zmian, a tym samym pozwalać na zachowanie estetyki (dlatego np. płacę słono za takie narzędzia, jak Fantastical). Niemniej jednak tęskniłam tak po prostu za papierowymi planerami i odręcznymi notatkami.
Z tego względu – aby osiągnąć jeszcze wyższy level w grze zwanej paperless – bardzo mocno zaczęłam rozważać zakup iPada Pro z rysikiem. W podjęciu decyzji pomógł mi Research i sporo filmów na YouTubie, gdzie prezentowano zarówno zalety jak i wady tego sprzętu – nie tylko w kontekście pracy, ale także właśnie notowania i podejścia paperless. Tak oto stałam się posiadaczką tabletu z „Pro” w nazwie, nadgryzionym jabłuszkiem w logo i pakietem akcesoriów za jakieś 1,5 – 2 klocki.
Przy okazji – Apple Pencil 2 jest super, natomiast klawiatura Apple Smart Keyboard Folio – słabizna. Samo pisanie czy praca na niej jest ok, ale to, w jak szybki sposób etui się niszczy (np. na „pleckach” czy „okładce” woła o pomstę do nieba, tym bardziej że nie jest to wcale tani gadżet).
Paperless – jakich aplikacji używam?
- Notion – notatki, notatki i jeszcze raz notatki. Do tego baza wiedzy i taki trochę drugi mózg, który przechowuje informacje wszelakie. Płacę za wersję pro bez żadnych wyrzutów sumienia – warto.
- Dysk Google / iCloud – przygodę z paperless zaczęłam od Dysku Google i bardzo mocno ciągle się go trzymam. To tam mam backup rzeczy z Notion oraz archiwum z wielu, wielu lat. Ta arka jest też o wiele bardziej powszechna niż Notion (przynajmniej na razie) więc fatwie jest mi z poziomu iGoogle Drive współdzielić pliki z innymi osobami. iCloud to natomiast jakby kolejny backup, ale tego, nad czym faktycznie pracuje. Mocno siedzę w ekosystemie Apple więc po prostu do pracy bieżącej łatwiej mi korzystać z tego rozwiązania, aniżeli odciąć się od niego i przerzucić w 100% na Google Drive. Tutaj wygrywa wygoda.
- Legimi – dawniej nałogowo kupowałam ebooki na Ebookpoint. Obecnie mam wykupiony pakiet na Legimi i zazwyczaj zawsze znajduję tam to, czego akurat szukam. Jeśli nie – patrz zdanie wcześniej, czyli Ebookpoint 🙂
- Fantastical 3 – płatna wersja najładniejszego chyba obecnie na rynku kalendarza na systemy z jabłuszkiem. Płacę za wersję pro, ponieważ chcę mieć w jednym miejscu zintegrowane zadania z wielu źródeł (i sprawdzać je po prostu z poziomu kalendarza, a nie 15 różnych aplikacji czy workspace’ów). Jeśli nie pracujesz nad kilkoma (kilkunastoma) projektami jednocześnie, spokojnie możesz sobie odpuścić
- Good Notes – cudowna apka do robienia notatek odręcznych na iPadzie (i ogólnie do notowania). Synchronizuje się z innymi urządzeniami, więc to co naskrobiesz na iPadzie masz też od razu np. Na Macbooku czy telefonie. Zanim odkryłam Good Notes, korzystałam z Notability (słono płacąc za tę mapkę). Nie jest zła, spełnia swoje założenia, ale – nie wiedzieć dlaczego – Good Notes jest po prostu przyjaźniejsze dla usera. I notatki wychodzą jakoś ładniej… 😉
Podejście paperless – kilka słów podsumowania
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu przejście na notatki w formie cyfrowej i ebooki zamiast książek wcale nie było takie trudne, chociaż wymagało ode mie trochę czasu i przede wszystkim – zmiany nastawienia.
➡ Czy było łatwo? Nie ❌
➡ Czy było warto? ZDECYDOWANIE ✅
Stosy książek, kalendarzy i notatników zamieniłam na dwa urządzenia:
➡ Kindle Paperwhite – na którym czytam zdecydowaną większość książek i mam je zawsze przy sobie
➡ iPad Pro (z rysikiem Apple Pencil i Smart Keyboard Folio) – tu powstają moje notatki, szkice, zarysy artykułów, planów.
➡ Dzięki abonamentowi na Legimi dodatkowo mam także na iPadzie dostęp do pokaźnej biblioteki.
Postarałam się opisać tutaj swoją historię, podejście i przede wszystkim – swoje powody. Wiem, że podejście paperless nie jest dla każdego. U mnie. Z wiek względów, które znajdziecie w tym artykule – było po prostu jedynym rozsądnym wyjściem. Jeśli macie jakieś dodatkowe pytania – piszcie śmiało w komentarzach! 🙂